Maratończyk Piotr Suchenia - rozmowa
Maratończyk Piotr Suchenia - rozmowa
Strefa dyskomfortu to blog o nadludziach, morsowaniu i medytacji. Naszą misją jest wyszukiwanie, poznawanie oraz promowanie wybitnych polskich przedstawicieli zimnego świata i nie tylko. Dziś porozmawiamy z Piotrem Suchenią - maratończykiem, podróżnikiem, prawdziwym pasjonatem. Konsekwentnie osiąga swoje cele, ale jak sam mówi – „nie cel jest ważny, tylko droga do jego osiągnięcia”. Zapraszam.
(fot. run-passion.pl)
JAKUB ROCZNIAK: Od najmłodszych lat jest
Pan aktywny sportowo. Żeglarstwo, biegi na orietnacje... Takie były Pana
początki, prawda?
PIOTR SUCHENIA: W 1987 roku Rodzice
zapisali mnie do sekcji żeglarskiej w YKS Stal Gdynia. Wtedy zaczęła się moja
przygoda ze sportem, która trwa aż do dziś.
J.R.: Czy jest coś oprócz
maratonów, co równie Pana fascynuje?
P.S.: Podróżowanie. Uwielbiam podróżować, szczególnie na
północ. Tam jest cisza, spokój i
można odpocząć od wszystkiego, co tutaj nas rozprasza i nie daje spokoju.
J.R.: Jak wygląda Pana trening? A jak
sprawa żywienia?
P.S.: Teraz bardziej bawię się w trening. Jak mam czas to
trenuję, a że go nie mam to biegam ;) Staram się biegać 5-6 razy w tygodniu,
głównie w lesie w zróżnicowanym terenie. Realizuję dużą ilość treningów siły
biegowej i zabaw biegowych. Aby urozmaicić cały ten proces i cały czas
bodźcować organizm. Objętościowo, nie są to już dystanse jak w przeszłości.
Biegałem wówczas ponad 5000 km rocznie. Obecnie, jak zbliżę się do 4000 km, to
uważam to za sukces.
Do żywienia nie przykładam specjalnej wagi. Może to błąd,
ale pozostało mi to z czasów, kiedy dużo trenowałem. Wtedy jadłem to, na co
miałem ochotę i kiedy miałem ochotę. Przy 185 cm wzrostu ważyłem 67-69 kg i
potrafiłem zjeść dziennie tabliczkę czekolady czy kilka paczek żelków.
Oczywiście nie popadam w skrajność i staram się odżywiać racjonalnie. Co nie
oznacza, że raz na jakiś czas nie pozwalam sobie na steka z frytkami czy pizzę
i piwo. Nie dajmy się zwariować.
J.R.: Jak to jest przebiec maraton? Czy Pana
zdaniem każdy, po odpowiednim treningu, może to zrobić?
P.S.: To fajne uczucie, bo przygotowania do maratonu to
stała praca nad sobą. Jeżeli człowiek przebędzie całą drogę, cały proces
treningowy, to pokonanie 42 km nie jest już takie trudne, jakie mogłoby się
wydawać. Mijając linię mety, zawsze czułem duży przypływ pozytywnych uczuć,
mimo że maraton boli i nie jest lekki. Ma w sobie jednak „to coś”, a jeżeli
biegnie się długi dystans w jakimś fajnym miejscu (np. Spitsbergen, Antarktyda
czy Biegun Północny), to uczucie satysfakcji wzrasta kilku czy
kilkunastokrotnie.
Każda zdrowa osoba, która przejdzie całą ścieżkę
treningową, potrafiąca pokonać trudności, jest w stanie przebiec maraton.
Oczywiście droga ta, jest bardzo długa i wyboista, ale prowadzi do celu.
(fot.
run-passion.pl)
J.R.: Jak wyglądał Pana pierwszy wyścig na
długim dystansie? Jakie emocje temu towarzyszyły?
P.S.: Doskonale pamiętam mój pierwszy maraton. Był 2002
rok. We Wrocławiu, rozgrywano wówczas jeden z większych maratonów. Pojechałem
tam z kolegą. Nie miałem żadnego pojęcia o biegu maratońskim a największy
dystans, jaki wcześniej przebiegłem na treningu to 32 km. Nie pokonałem
przedtem nawet żadnego półmaratonu na ulicy. Miałem natomiast w „nogach”
doświadczenie, biegając 10 lat na orientację i w sumie 15 lat w sporcie.
Pamiętam doskonale jak stanęliśmy z Rafałem na starcie, spojrzeliśmy na siebie
i jeden spytał drugiego - „to na ile
biegniemy?”. Pierwotny plan zakładał złamanie 3 godzin. Postanowiliśmy, że
biegniemy po 4 minuty na kilometr. Pierwszą połówkę przebiegłem w 1:23:59,
drugą w 1:24:09. Na mecie zegar pokazał 2:48:08 i byłem bardzo szczęśliwy, że
zostałem maratończykiem. Po biegu pamiętam, że strasznie mocno bolały mnie
nogi. Do toalety poszedłem dopiero wieczorem, jak wróciliśmy z Wrocławia do
Gdyni, więc chyba byłem trochę odwodniony. Byłem dumny z siebie, ale nie
spodziewałem się, że aż tak bardzo wkręcę się w bieganie królewskiego
dystansu.
J.R.: Założył Pan sobie, że przebiegnie
maraton na każdym kontynencie. Który bieg okazał się najcięższy?
P.S.: Do
kompletu została mi jeszcze Afryka. Najcięższy był dla mnie maraton rozgrywany
w Bangkoku. Było grubo powyżej 30°C oraz prawie 100 procentowa wilgotność
powietrza. Było bardzo ciężko. Bieg jakoś zniosłem, skończyłem na 5 pozycji z
czasem 2:51. Po maratonie dochodziłem do siebie dwa dni. Ledwo co wszedłem na
podium i prawie z niego spadłem. Taki byłem osłabiony.
J.R.: Jako pierwszy Polak, wygrał Pan
najzimniejszy maraton na świecie - North Pole Marathon. To chyba było
największe, biegowe marzenie?
P.S.: Tak, w 2016 roku wygrałem maraton rozgrywany na
biegunie północnym (89°N). Termometry pokazywały na starcie – 34°C. Temperatura
spadała z godziny, na godzinę. Oprócz tego wiało około 6 m/s. Odczuwalna
temperatura oscylowała wokół – 50°C. Było bardzo zimno. Podróż na sam biegun
była moim marzeniem. Pobieganie tam, kolejnym. Przebiegnięcie maratonu
spełnieniem pierwszego z drugim. Natomiast wygranie go, było wielkim, sportowym
osiągnięciem. Trzeba jednak pamiętać, że nie można osiedlać się na biegunie,
jak to mówi Marek Kamiński. Trzeba podążać dalej swoją drogą i osiągać kolejne
cele. To stanowi sedno sportu i życia, w każdym razie według mnie. A marzenia…
kto ich nie ma, kto nie ma pasji, ten marnuje swój czas.
(fot.
run-passion.pl)
J.R.: Lepiej się biega długie dystanse w
upale czy chłodzie? Dlaczego?
P.S.: Zdecydowanie w chłodzie. Mój organizm doskonale radzi
sobie w zimnie. Oczywiście ekstremalny chłód jest ciężki do zniesienia, ale da
się w nim funkcjonować i ma to swoje piękne strony. Mój organizm lepiej działa,
nie męczy się nadmiernie i pracuje na optymalnych obrotach. Rześkie powietrze
pobudza mnie i pozwala żyć pełną życia. Kiedy jest upał, mój organizm nie
pracuje tak jak powinien, ale nie narzekam. Uważam, że trzeba sprawdzać się w
każdych warunkach, żeby dowiedzieć się o sobie jak najwięcej.
J.R.: Jakie są Pana
dalsze, sportowe plany?
P.S.: W tym roku chcę kilka razy wystartować w biegach
górskich. Może nie na dystansach ultra, lecz takich około 45-50 km. Pod koniec
roku chciałbym zamknąć „koronę”, czyli wystartować w Afryce. To główne sportowe
cele na ten rok.
J.R.: Jak zachęciłby Pan przyszłych
maratończyków do wzięcia się za siebie?
P.S.: Przede wszystkim, żeby spojrzeć na maraton, jak na
przygodę, jak na drogę, ścieżkę samodoskonalenia i poznawania siebie. W trakcie
naszej maratońskiej drogi, budujemy samego siebie i doskonalimy wiele cech.
Zmieniamy się i wkraczamy w niezwykłą przygodę, która może zamienić się w
życiową pasję. Najważniejsze, żeby tak na to patrzeć a nie tylko przez pryzmat
celu. Cel oczywiście jest bardzo ważny, ale ważniejsza jest droga.
J.R.: Bardzo
dziękuję za ten wywiad. Uważam, że można z niego wyciągnąć wiele nauki. Życzę
Panu powodzenia w biegu w Afryce. Strefa dyskomfortu poznała kolejną,
fascynującą postać.
Będziemy śledzić Pańskie sportowe podboje.
Polecam strony:
Runpassion.pl
Rozmawiał: Jakub Roczniak
Pozdrawiamy,
Strefa dyskomfortu team.
Komentarze
Prześlij komentarz